niedziela, 1 listopada 2009

Wrażliwość wiolonczelisty

Całkowicie modne i szeroko eksploatowane są obecnie stwierdzenia typu „muzyka jest moim życiem”, „bez muzyki nie potrafię żyć” i podobne. Oczywiście, lubię posłuchać, doceniam, ale pasjonatką nie byłam nigdy.
Tymczasem film „Solista” (reż. Joe Wright) sprawił, że nieruchoma, oglądałam czystą muzykę w absolutnym skupieniu i w uniesieniu, którego się po sobie nie spodziewałam.

Historia obdarzonego niewyobrażalnym talentem człowieka, którego dotyka schizofrenia. Przerywa studia na Julliard School i wyprowadza się z domu gnębiony permanentnym poczuciem zagrożenia. Zarabia na życie, jako bezdomny, graniem na zniszczonych skrzypcach, którym pozostały dwie sfatygowane struny.

Tymczasem spod jego rąk jak fala energii i płyną smugi dźwięków, które wtapiając się w obraz i szum Los Angeles zmieniają ten kawałek przestrzeni w sposób jednocześnie chwilowy i nieodwracalny. Niesamowitych, czystych i zdecydowanych dźwięków trudno spodziewac się po dziwacznie ubranym jegomościu, ciągnącym za sobą wózek pełen kolorowych rupieci. Tymczasem w tych chwilach, kiedy dotyka instrumentu przestaje być bezdomnym mieszkańcem L.A., staje się natomiast samą muzyką.

Nie należę do osób, które fascynują się muzyką klasyczną, tymczasem ten film zrobił na mnie niewiarygodne wrażenie.

W niedzielny poranek, a także wczesne popołudnie, kiedy słońce zalewa pomarańczowe drzewa za moim oknem, ścieżka dźwiękowa z tego filmu przenosi mnie na chwilę do wczorajszych chwil kiedy „oglądanie muzyki” stało się wydarzeniem szczególnym, ciepłym i niesamowicie zmysłowym.

Oczywiście ścieżka dźwiękowa – nielegalnie ściągnięta. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz